Podczas jednej z naszych podróży na Węgry Pan Magister wypowiedział wiekopomne słowa: "W podróży... trzeba być samowystarczalnym". Powiedział to przy stole pełnym węgierskich wędlin, papryk i napojów rozlicznych. Wcale wagi tej wypowiedzi nie umniejszał stan po spożyciu licznych grup hydroksylowych zawartych w lokalnych wyrobach płynnych. Zaiste, w podróży jak i w życiu trzeba być samowystarczalnym!
Oczywiście mamy świadomość, że samowystarczalność oznaczałaby totalne odwrócenie budżetu czasowego i zarzucenie korzystania z wielu zdobyczy kultury naszej wysoko uorganizowanej cywilizacji. My jednak dążymy do osiągnięcia namiastki samowystarczalności, takiej nieuciążliwej, dającej wciąż radość z tego co się robi, ale przynoszącej też realne efekty w wyniku naturalnej produkcji biomasy możliwej do konsumpcji przez Homo sapiens.
Ktoś może powiedzieć, że w naszym klimacie w zimie trzeba koniecznie importować warzywa i owoce. Otóż ludzie przez wiele wieków z mniejszym lub większym powodzeniem radzili sobie z tym, nie mając w ręku takich zdobyczy cywilizacji jak lodówki, zamrażarki, słoiki twist, itp. Oczywiście choroby takie jak np. szkorbut były dość częste i w ekstremalnie trudnych warunkach gnębiły populację ludzką. My jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż nasi przodkowie i przy odrobinie dobrej organizacji czasoprzestrzeni możemy z powodzeniem produkować i przechowywać nasze warzywa i owoce robiąc zapas na długi czas zimy. Okazuje się, że nie trzeba wcale dysponować ogromną powierzchnią ogródkową. Nawet małe skrawki można odpowiednio zagospodarować i żywić się (produkować jakiś procent potrzebnej żywności) prawie cały rok. Nasz ogródek warzywny ma obecnie około 300 m kw. i wciąż zbieramy z niego warzywa (jest początek marca), a następne są już wysiane i rosną w kuchni i salonie na parapetach. Ciekawe rozwiązania można znaleźć
tutaj. Generalnie trzeba siać dość ciasno i kilka razy w sezonie, stosując płodozmian.
Można jednak wątpić w zapewnienie wszystkich niezbędnych witamin i mikroelementów, np. witaminy C. Od razu myślimy: cytrusy to jednak trzeba sprowadzać. Pani w radiu powie: cytrusy to nasza tarcza ochronna przed grypą. Paradoksalnie w naszych warunkach doskonałym źródłem witaminy C nie koniecznie muszą być cytrusy (które zrywane są niedojrzałe i bombardowane środkami przedłużającymi ich żywotność, odporność na transport i długie przechowywanie). O wiele więcej witaminy C ma np. czarna porzeczka czy JARMUŻ! O ile ta pierwsza, jest dostępna tylko latem (choć można ją suszyć, mrozić czy wekować (tu niestety sporo tracimy podczas gotowania)), o tyle najpierwotniejsza odmiana kapusty warzywnej może być zbierana od jesieni aż do wiosny, bo jest odporna na mróz. A nawet smaczniejsza po przemrożeniu. A przy obecnie panujących łagodnych zimach jarmuż jest zielony i może rosnąć cały rok. Tak samo możemy przetrzymać wiele warzyw kapustnych: kalarepę, kapustę głowiastą czy brukselkę. W tym roku nasza kapusta niestety nie przetrwała mrozów -15 st C, ale jarmuż i brukselka dzielnie się trzymają i zjadamy je cały czas.
W przypadku pozostałych warzyw powstaje jednak jeden bardzo ważny problem: jak to wszystko przechować i co zrobić żeby nie straciło swoich wartości?
Doskonałym sposobem na przechowywanie warzyw i niektórych owoców jest kiszenie czyli konserwowanie w naturalnie wytwarzanym kwasie mlekowym. Naprawdę kisić można prawie wszystko, nie tylko ogórki i kapustę. Kisić można również owoce, np. jabłka, paprykę czy pomidory. Ale też o wiele więcej warzyw niż nam się wydaje: rzepę, kalafiory, cukinię, patisony, marchew. Na Ukrainie podobno kiszą arbuzy, a w Izraelu cytrusy i wiele warzyw. Kiszenie w zależności od regionu, a nawet od domu istotnie różni się dodatkami, których wybór jest przeogromny: marchew, chrzan, czosnek, liście dębu, winogrona, wiśni, koper, pieprz, gorczyca, curry... My najczęściej używamy marchwi, czosnku, chrzanu, liści dębu i kopru.
|
Kiszone od lewej: cukinia, kapusta, pomidor, patison, ogórek |
Nie możemy też zapominać o innej tradycyjnej metodzie jak kopcowanie. W zeszłym roku nasze warzywa okopowe przetrzymywaliśmy w wymurowanej w ziemi studzience rozdzielczej na wodę. W tym roku postanowiliśmy jednak spróbować tradycyjnej metody kopcowania. Zrobiliśmy wszystko jak należy: mały dołek, słoma, dużo słomy, na górę folia i dużo słomy. Wszystko było super. Warzywa nie marzły, były bardzo soczyste i długo cieszyliśmy się obfitymi zbiorami pietruszki, marchwi, selera czy buraka. Do czasu aż o naszym kopcu dowiedziały się myszy polne. Na początku dziwiliśmy się co ten kot sąsiadów tak tam łazi, czemu ten myszołów tak często czatuje na olszy przy rogu naszego ogródka. Myszki dość szybko się rozmnożyły (lub przyszły z zewnątrz) i zaczęły dziesiątkować nasze zbiory. W efekcie mieliśmy swoisty mysi hot-spot. Pospiesznie więc wybraliśmy co zostało i zamroziliśmy lub przerobiliśmy w słoiki. Tak skończyła się przygoda z kopcem. Oczywiście słyszę ciągle głos Mamy Marii: musicie mieć kota. O nie nie, koty to się co najwyżej topi.
Suszenie najlepiej sprawdza się w przypadku ziół, grzybów lub małych owoców (ewentualnie pokrojonych owoców). W tym roku mieliśmy bardzo obfite zbiory selera i pietruszki. Żeby nie wyrzucać natki wszystko ususzyliśmy. Suszony seler i pietruszka są znacznie lepsze od mrożonych. W przypadku kopru odwrotnie, lepszy jest posiekany i zamrożony. Mamy nadzieję, że w nadchodzącym sezonie ładnie będą owocować już nasze drzewka i krzewy i uda nam się nieco zbiorów ususzyć na zimę.
Innym sposobem na dostarczenie sobie witamin jest produkcja kiełków. Kiełki w skrajnych przypadkach mogą być jedynym źródłem witamin niezbędnych do normalnego funkcjonowania organizmu, szczególne w północnych szerokościach geograficznych dla białej odmiany Homo sapiens (Hugo-Bader "Biała Gorączka").Wcale nie trzeba kupować plastikowego kiełkownika w okazyjnej cenie na znanym portalu aukcyjnym. Można wykorzystać zwykłe litrowe słoiki i jakiś podstawek i miskę.
Inspekt, tunel foliowy lub szklarnia. Niestety w naszym klimacie czasem jest trudno wyhodować ładne i apetyczne pomidory. Częste opady i chłodne noce nie służą tradycyjnej uprawie ze względu ataki grzybów i wirusów, które potrafią zniweczyć całą kilkumiesięczną pracę ogrodnika. Można oczywiście stosować tony fungicydów, ale tą drogą nie idziemy. Budujemy szklarnię ze starych okien. Działa idealnie. Temperatura konkretna i nic nie kapie na liście pomidorów. Rosną jak szalone. W efekcie w tym roku ostatnie pomidory jedliśmy jeszcze w grudniu (zerwane jako zielone, ale 100 razy smaczniejsze niż ten plastik bez smaku z marketu). Pomidory zawierają beta karoten czyli prowitaminę A, który jest odporny na obróbkę termiczną. Przygotowane przeciery i soki, które konsumujemy do teraz są pełnowartościowe i pyszne.
Jednocześnie gorąco odradzamy okazyjny zakup tunelu foliowego przedstawionego na fotografii poniżej. Zwyczajny bubel. Cena kusząca, ale nie warto! Lepiej pozbijać ze sobą kilka starych okien i mieć prawie profesjonalną szklarnię :-) Z okien można też zbudować inspekt - niezbędny do przygotowania rozsad (
klik).
Od tego roku mamy nadzieję, że będziemy mieli co raz więcej własnych owoców. No i wielki plan produkcji zwierzęcej, bo facet mięso jeść musi :-) Ale o tym za jakiś czas...