niedziela, 7 lutego 2016

strażnicy przyrody cz. 2

Obfitość zwierzyny - dla wszystkich starczy miejsca
Naszą polanę otaczają głównie żyzne lasy grądowe, w miejscach bardziej wilgotnych są olsy i łęgi, a na nieco piaszczystych górkach świeże bory sosnowe, do tego mozaika pól, łąk i pastwisk. Wydaje się być to doskonałym terenem dla naturalnego bytowania i rozrodu dzikich zwierząt kopytnych. Jednak, jak wiadomo przyroda sobie nie poradzi bez człowieka, a myśliwi ze względu na nieustanne obcowanie z naturalnym ekosystemem wiedzą najlepiej co dla przyrody dobre. Dlatego wiele lat temu wprowadzili tu zupełnie obcy w tej części Europy gatunek - daniela, który doskonale się tu mnoży. Co więcej, łowczy również dbają o to, żeby zwierzęta te nie cierpiały głodu i żeby nie zachodziła tu naturalna selekcja i osobniki o niższym dostosowaniu nie umierały. Zatem wwozi się do lasu tony marchwi, buraków, siana, kiszonki itp., zaburzając w ten sposób naturalne procesy w przyrodzie, zwiększając transfer patogenów między osobnikami, podnosząc liczebność gryzoni i prawdopodobnie też zwiększając częstość występowania borelii.
Co więcej, na tak żyznym terenie zwierzyny (ze szczególną nadreprezentacją danieli) jest naprawdę dużo. Zauważa to każdy kto nas odwiedza. Zauważa to każdy rolnik sadzący ziemniaki. W związku z tym, żeby to wszystko trzymać w ryzach działają tu dwa koła myśliwskie. Nasz dom jest mniej więcej na granicy działań tych dwóch grup pasjonatów przebywania na świeżym powietrzu i intensywnej emisji ołowiu do ekosystemu. Mamy więc niespotykaną przyjemność słuchania salw raz na północ, a raz na południe od domu.
Co więcej nasza sąsiadka ma okazję oglądać dzieło strażników przyrody z bardzo bliska. Co prawda ambony stoją oddalone o ustawowe minimum 100 m od jej domu, ale zwierzaki padają już nieco bliżej. Raz nawet będąc na spacerze z psami widziałem jak niedobity daniel leży i rzuca się na oziminie. Panowie łowczy siedzieli sobie na ambonkach i przyglądali się mu z zaciekawieniem. Dopiero na moją uwagę, że mogliby dobić to cierpiące zwierzę, okazali miłosierdzie i dobili. Oczywiście pierwszy raz niecelnie więc aż dwa dodatkowe naboje się zmarnowały.


"Na ulicy zatacza się kafar z wąsami. Być tu można tylko z jego pozwoleniami"
Innego razu jadę na rowerze z psami, po mleko do wsi. Jadę drogą gminną, ogólnodostępną. Podjeżdża wąsaty pan w nowiutkim, zieloniutkim VW Amaroku, zajeżdża mi drogę i mówi: łełełełe yyy łełe yyyy aaaaaa. Ja: nie rozumiem. On (z wyraźnym skupieniem na twarzy): ładne pieski, fajnie, że na otoku, ale tu jest polowanie, niech pan tam nie jedzie. Ja: Ale że jak? Po mleko do wsi nie mogę jechać? On: No do wsi można, ale tam nie, bo tam są Finowie, no i wie pan, oni są nerwowi, nie lubią jak się ktoś kręci, naprawdę ładne pieski...uuuuu aaaaa.
Finowie... Czyli tzw. dewizowcy, czyli goście, którzy przyjeżdżają do nas postrzelać, płacąc przy tym gigantyczne pieniądze naszym polskim myśliwym. Nasi gentlemani w pickupach tych dewizowców mają całkiem sporo i bardzo ich cenią. W efekcie, oprócz UAZów na co dzień, mają też odświętne nówki Navary, Amaroki i L200. Pięknie mkną po lasach i polnych drogach strzegąc porządku ekosystemu. Wszystko dla dobra przyrody i narodu.

Wigilijne strzelanko na chwałę Jezuska
Korzystając z wolnego dnia, chcąc zapewnić rodzinie ciepło podczas zimy, udałem się do lasu w celu samowyrobu drewna opałowego, we wcześniej umówionym z leśniczym oddziale i wydzieleniu leśnym. No to idę z psami, co by też trochę rozrywki zaznały. Biorę piłę, siekierę, maczetę i telefon, no i ku przygodzie! Miejsce oddalone jest o niecałe 300 m od domu więc daleko nie idę, z miejsca zabieram się za pracę. Piła chodzi jak marzenie, praca dosłownie wrrre. A tu myk myk myk, samochodzik. Jeden, drugi, trzeci. W samochodzikach panowie w pomarańczowych kapeluszach. A tu za nimi dwa ciągniki z tzw. budami do przewozu ludności wiejskiej i wiejskich dzieci szkolnych. Nie mija pół godziny, a tu łuuup, łuuup, łuuup! Jakby koło domu, jakby zaraz za mną. Dzwoni Żona: gdzie jesteś? Bo tu jakby za domem strzelają. Między mną a domem było jakieś 300 m w linii prostej, a strzały między nami. Powoli zbieram się, wycofuję, wracam do domu. A tu dzik biega przy bramie, jakby ranny, jakby oszołomiony. A tu strzały z drugiej strony (od południa) i daniele rozproszone biegają wystraszone. No i pędzi zieloniutki Amarok i Navarka błyszcząca. No tak, w przyszłym tygodniu boże narodzenie. A w weekend jedni i drudzy myśliwi urządzają wigilijne strzelanie. A jak! Na chwałę dzieciątka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz