Jedno z piękniejszych odczuć w życiu. Z jednej strony śmierć, z drugiej - narodziny nowego.
Stajesz w tej charakterystycznej pozie człowieka ze wsi. Patrzysz. Myślisz. Drapiesz się intuicyjnie po głowie lub innych częściach ciała, co wcale nie musi oznaczać, że jesteś skolonizowany przez pasożytnicze stawonogi lub ściśle reglamentujesz tlenek wodoru i produkty hydrolitycznego zmydlania trójglicerydów wodorotlenkiem sodu. Po prostu czasem coś swędzi. Czekasz czy już, czy jeszcze poczekać. Czy będzie się za mocno kleić czy już przeschło wystarczająco. Czy może jutro spadnie śnieg i przykryje twoje niszczące dzieło. W końcu się decydujesz. To dzisiaj. Bierzesz szpadel i do dzieła!
Po zimie mięśnie nie wprawione, bo nie zwykłeś jak inni męscy przedstawiciele twojego gatunku w tym wieku bezcelowo przerzucać żelastwa w dusznej sali ćwiczeń płacąc za to miliony monet koneserowi odżywek i wspomagaczy rozrostu masy mięśniowej. Zatem coś tam naciągnięte, coś tak lekko łupie, ale nic to. Nie poddajesz się. Męczysz się, pocisz, ale że pora roku wczesna, to nie zrzucasz odzieży, bo wiatr od wschodu chłodny i chwilowe obniżeniu sprawności układu immunologicznego i związana z tym infekcja wiszą w powietrzu. Po dłuższej chwili jest. Kilka metrów kwadratowych ciemnych gród. Grabie. Równasz. I już. Jest pięknie, równo, jednolicie ciemnobrązowo. I ten zapach. Coś się skończyło, czujesz zapach gnijącej materii. Coś właśnie się zacząłeś, tysiące zarodników i nasion zaczęło wyścig ku słońcu.
I już tylko wyrzut dopaminy...
Na ostatnim zdjęciu zdradzają Was ślady ciągnikowych opon :P P.s. Co będzie na tej dużej zaoranej powierzchni?
OdpowiedzUsuń