poniedziałek, 1 lutego 2016

Strażnicy przyrody cz. 1.

Mieszkanie w lesie poza niewątpliwymi aspektami metafizyczno-estetyczno-relaksacajnymi niesie również za sobą konieczność interakcji z jego użytkownikami. A jak wiadomo lasy w Polsce są w większości państwowe, zatem wstęp do nich na piechotkę ma każdy. Dodatkowo, po uzyskaniu specjalnego zezwolenia można też mieć dostęp za pośrednictwem zdobyczy motoryzacji. Jedni o takie zezwolenie muszą się starać, inni dostają je niejako z urzędu. Koło naszego domu spotykamy zatem leśników, pracowników leśnych, rolników, spacerowiczów, czasem pary udające się w celu kopulacji, grzybiarzy, handlarzy narkotyków, myśliwych czy kłusowników.
Skupimy się dziś na interakcjach z dwiema ostatnimi grupami, bo ci są tu najaktywniejsi.

Jak wiadomo, w Polsce istnieje bardzo silna TRADYCJA łowiectwa. Jak mówią sami łowczy, łowiectwo to nie to samo co myślistwo. Z grubsza różnica polega na tym, że myślistwo to sam proces zabijania dziko występujących zwierząt, a łowiectwo co cała otoczka z rytuałami, celebracją, namaszczeniem i spożywaniem sporych ilości grup hydroksylowych przy okazji strzelania do dzikich zwierząt, które należą do skarbu państwa (ale legalnie strzelać mogą tylko nieliczni, wybrani; każdy inny kto się poważy tknąć dzikie zwierzę w celu jego zjedzenia, pozyskania skóry, poroża, kłów czy innych części to kłusownik).

Pierwsze spotkanie. Jeszcze zanim postawiliśmy dom, zanim jeszcze zaczęliśmy o tym myśleć, kupiliśmy działkę stanowiącą średniej wielkości prostokąt ziemi porolnej w dość zaawansowanym stadium sukcesji. A co robi młody człowiek jak kupi działkę? Jedzie tam ze znajomymi/rodziną rozpalić grilla, zjeść kiełbaskę i wypić piwo. Tak też żeśmy uczynili. Jemy, siedzimy, rozmawiamy, aż tu nagle z krzaków wychodzi wąsaty pan w wieku przedemerytalnym. I że dzień dobry, i że on tu sobie chodzi, bo on tu szuka miejsca na ambonę do strzelania. (200 m stąd jest gospodarstwo). A ja mu na to, że tutaj są działki i że pewnie za jakiś czas będą kolejne domy, no i że jak to, przecież tu już jest gospodarstwo obok. A on na to, że 100 m od zabudowań można strzelać. No to się ładnie pożegnaliśmy licząc, że to był jedynie krótki epizod.

Spotkanie drugie. Jakieś dla lata później, już po postawieniu domku i wprowadzeniu się na kartony, pod dom podjeżdża UAZ 469. Wjeżdża na podwórko, wąsaci panowie rozglądają się po obejściu. Ja wychodzę, oni nie pofatygowawszy się żeby wyjść odjeżdżają w dość szybkim tempie. Lekko zaniepokojony wracam do domu. Kilka dni później chyba ten sam UAZ staje sobie na drodze (prywatnej) i stoi kilka minut. Zainteresowany i jednocześnie zaniepokojony wychodzę (dla bezpieczeństwa z psami :-). Podchodzę do gentlemana. Ten nie raczy nawet wyjść z samochodu, ani nawet otworzyć okna. No to kulturalnie pukam w okienko i zalotnie uśmiecham się do grubaska. O! dostąpiłem zaszczytu i jegomość uchylił okno na tyle żeby fale akustyczne mogły się przemieszczać między nami, ale nic ponadto. Żadne tam uściski dłoni, nie nie. Pytam: Co Pana tu sprowadza? On: blebleble, tu jest polowanie. Ja: ale tu są domy, a ta droga jest prywatna. On: 100 m, tylko na chwilę. Zamyka okna i gada sobie przez telefon: eee ja tu gdzie te działki, noo nooo, ee ee e aa  
Ja w szoku nie wiedząc co zrobić wracam do domu, do pracy. No w sumie w okna mi nikt nie strzela, to zagrożenia życia nie ma. Psów nie odstrzelili, kapusty nie ukradli, śmiercią nie grozili. Policja też pewnie nie przyjedzie. Po kilka minutach rozlegają się liczne strzały, a na oziminie jakieś 200 m dalej kładą się się daniele i dziki. Do wąsatego pana przyjeżdża brodaty pan w UAZie. Gadają chwilę nie wysiadając z samochodów i w końcu odjeżdżają spod domu. Później okazało się, że takie polowania odbywają się już regularnie co ok. 2 tygodnie, ale już nikt nie podjeżdżał pod dom. Tylko strzelanie przepisowe 100 m od domu sąsiadki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz