poniedziałek, 23 maja 2016

Jak chronić warzywa przed... Żoną :-)

Jednym ze sposobów uprawy długokiełkujących warzyw takich jak marchewka czy pietruszka jest wsiewanie punktowo nasionka sałaty. Marchewka i pietruszka kiełkują bardzo długo (czasem do 3 tygodni), sałata często wychodzi na powierzchnię już po tygodniu. Innym sposobem jest sadzenie cebuli dymki, która już po kilku dniach zaczyna wypuszczać szczypior. Chodzi o to by widzieć gdzie są rządki z wysianą marchewką/pietruszką i by móc pielić jeszcze przed jej wykiełkowaniem, a nie uszkodzić kiełków pożądanego warzywa. Rośliny niepożądane (potocznie zwane chwastami) kiełkują i rosną szybciej niż te pożądane, więc mogłyby nieco przydusić nasze warzywa. Cebula dodatkowo może odstraszać pasożyty, takie jak np. mszyce.
Wszystko pięknie brzmi w teorii, a czasem i w praktyce wychodzi całkiem nieźle. Ale pomysłodawca tego rozwiązania nie przewidział jednego: Żony.
Żona zajęta licznymi sprawami związanymi z utrzymaniem domu, wychowaniem kopii połowy moich genów i nieco większej połowy swoich (mtDNA), nie rejestruje wszystkich opowieści Męża. Np. tych, że za tydzień w środę jedzie w teren, że np. ma nowego studenta do pomocy (że studentkę to akurat rejestruje), ale też np. że wysiał marchewkę, a w rządkach z marchewką są punktowo cebule, żeby było widać gdzie są rządki i żeby można je było łatwiej odchwaszczać. No i jak się trafi okazja, że pierworodny przyśnie w wózku na spacerze i Żona ma czas zająć się ogródkiem, to rusza z wielką prędkością. I rzuca się na pierwszą z brzegu grządkę. Właśnie tą, z marchewką (i cebulą, nie odwrotnie). I rwie chwasty aż się kurzy. No i wieczorem jak z Mężem rozmawia przy kolacji, to opowiada: "Ooo dziś nareszcie miałam chwilę i odchwaściłam w cebuli, w tej pierwszej grządce." Na to pytam: "W marchewce?". Ż: Marchewce?! Jakiej marchewce?! Tam tylko cebula była. M: "No ale takie małe tam przy gruncie, to marchewki jeszcze..."
Na szczęście pośpiech był duży a rozdzielczość wyrywającej mała i z grządki zniknęły głównie niepożądane rośliny. Spora cześć marchewek została, bo jeszcze małe były na szczęście. Zatem w efekcie końcowym punktowo sadzone cebule w rządkach marchwi pomagają w utrzymaniu rządków i pieleniu, chronią przed mszycą, a nawet Żoną.

niedziela, 22 maja 2016

Szkoła, pierwszy krąg.

Bardzo lubię prowadzić lekcje dla dzieci, szczególnie w szkole podstawowej i przedszkolu. Małe dzieci nie krępują się w zadawaniu pytań, zawsze (no prawie zawsze) mają wiele do powiedzenia i interesuje je prawie wszystko. Zawsze po takich lekcjach zastanawiałem się, co dzieje się na dalszych etapach edukacji z tymi ciekawymi świata, pełnymi ciekawostek dziećmi, które później spotykam w gimnazjum, albo na studiach, kompletnie niezainteresowane niczym co związane z zajęciami, totalnie ignorujące wszystkie elementy przekazu.
Ostatnio chyba częściowo znalazłem odpowiedź.
Po raz kolejny udałem się do jednej z podstawówek na lekcję o ptakach. Było fajnie. Pokazałem kilka pospolitych gatunków, opowiedziałem o ich zwyczajach, miejscach gdzie mieszkają, przyniosłem kilka piór. Dzieci pióra trzymały, miziały, trochę gniotły i łamały, ale ogranoleptycznie uczy się najlepiej. Potem mnóstwo pytań i opowieści o ptakach koło ich domów. A to ktoś znalazł małego wróbla, a to u kogoś "żuraw ma gniazdo na dachu" :-) Ogólnie miła, wesoła atmosfera. Ale to za mało. Żeby urozmaicić zajęcia Pani Nauczycielka postanowiła wprowadzić element rywalizacji i sportu: kto najlepiej będzie stał na jednej nodze jak bocian. Oczywiście zostałem wciągnięty w tą zabawę i musiałem pomóc wybrać z tłumu 30 dzieci jedno, które najlepiej stoi na jednej nodze. Na szczęście Pani mi pomogła i porozumiewawczym skinieniem wskazała mi dziewczynkę, która zdecydowanie najmniej się bujała i wręcz zamarła na jednej nodze, jak bocian po wyczerpującym dniu przeczesywania łąk w poszukiwaniu szarańczaków dla swoich piskląt. Mamy zwycięzcę. Jest dobrze. Reszta zażenowana, że to nie oni wygrali w tej jakże uczciwej i przejrzystej rywalizacji.
Ale to nie koniec. Pani ma więcej pomysłów jak urozmaicić te nudne zajęcia. Przecież samo oglądanie piór i zaspakajanie swojej ciekawości to za mało. Ktoś musi wyjść z sali wygrany, a ktoś musi przegrać. Wyścig przecież trwa. To dzielimy się na dwie grupy. Chłopcy i dziewczynki. Teraz będziemy wymieniać gatunki ptaków poznanych na dzisiejszych zajęciach. Ale tylko te. Nie ważne, że ktoś zna więcej, i inne. Mają być te co były dzisiaj (pierwsze przygotowanie do odpowiedzi zgodnie z kluczem na egzaminach do gimnazjum, po gimnazjum i na maturze). Za poprawną odpowiedź, piórko. Drużyna, która ma więcej piórek wygrywa. Najpierw dziewczynki: kos. Dobrze. Chłopcy: bogatka. Dobrze. Dz: zięba. Dobrze (bo była na lekcji). Ch: modraszka. Dobrze, idą łeb w łeb. Dziewczynki: kaczka. Ale jaka? (Pani szybkim dyskretnym migiem podpowiada dziewczynkom). Krzyżówka! Dobrze. Na to jeden bystry chłopiec, z pewnością syn handlarza samochodów: "ale Pani im podpowiedziała, widziałem że pokazała Pani krzyżyk, wszystko widziałem." Pani: "nieprawda, nic nie pokazywałam." Po oporze ze strony chłopców Pani się przyznała i zadeklarowała, że im też pomoże. Kolej na chłopców: małe zaćmionko, yyyy, .... Łabędź. Ale jaki? Ch: biały, nie szary, nie, zwyczajny, nie, wodny... nie zaliczamy. Dziewczynki prowadzą. Chłopcy wkurzeni. Jeszcze kilka kolejek. Kilka gatunków doszło, kilka piórek na koncie. Liczymy piórka. Dziewczynki - 5, Chłopcy - 4. Dziewczynki wygrały. Znów bystry chłopiec: "ale to było niesprawiedliwe, Pani im pomogła a nam nie". Wyszli wkurzeni, z minami lekko złamanych, ale Pani chciała przecież dobrze.

sobota, 14 maja 2016

Z serii jak tego nie robić - książkowy cafeteria test.

Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące książkowego gustu Pana Grubasińskiego przeprowadziłam prosty acz kompletnie niepoprawny metodycznie książkowy cafeteria test. Słaba próba, słabe wszystko. Myślę, że spokojnie można na jego podstawie wyciągać daleko idące wnioski. Na temat wszystkiego. Otóż. Na jednym brzegu kanapy położyłam Świetlickiego tom "Jedenaście". Zupełnie nieinteresująca kolorystyka. Szaro szary. I jeszcze trochę szarego. Szatan bez oka jest, ale szary. Wcale nie zabawny. Obok książeczka o zwierzątkach, czarno-biała plus nęcące kolorowe akcenty. Oraz pieluszka tetrowa (ślepa próba). Na drugim końcu kanapy położyłam Synka. Z prędkością światła znalazł się przy książkach i cóż wybrał? CÓŻ WYBRAŁ? Świetlickiego wybrał. To rozwiewa wszelkie wątpliwości, jeśli ktoś takowe miał. Oczywiście można test powtórzyć, policzyć coś niecoś własnoręcznie lub Mężem (kto ci tak dobrze policzy jak Mąż?Nikt!), ale szkoda czasu. Toż to gołym, statystycznie nieuzbrojonym okiem widać, że wszystko będzie super bardzo niewątpliwie istotne! Możecie mi zaufać. 

piątek, 13 maja 2016

Miłość od pierwszego ślinienia.


Nasz Syn wykazuje zamiłowanie do książek. Niezmiernie raduje to moje czytelnicze serce. Czułam, że będzie uwielbiał czytać. Bez presji, of kors, to są jego wybory. Jego czytelniczy styl można w skrócie opisać jako „Konsumpcja z dużą ilością śliny. Wszędzie”. To są szczegóły, nad tym można popracować. Liczy się pasja, zacięcie. Co więcej, ma świetny gust. Gdy po raz pierwszy zobaczył książkę Świetlickiego przepełzł (takie słowo istnieje?? Word nie podkreśla, to znaczy tak?...) całą kanapę, żeby się do niej dostać. Myślę, że możemy śmiało stwierdzić, że pociąg do lektury przyspiesza jego rozwój. To było naprawdę sprawne pełznięcie. Jak już dopełzł rzucił się na nią z dziką pasją. I zaczął żuć (bardzo przepraszam Państwo A. i B. – ojej ojej pierwsze litery Waszych nazwisk są obok siebie w alfabecie! Przypadek? Nie sądzę - za drobne zniszczenia na książce, ale pomyślcie, cóż to za słodka pamiątka!). Co bardziej złośliwi oraz przebywający z naszym dzieckiem dość często (co ciekawe są to te same osoby, brawo dla nas za dobór znajomych J) mogą stwierdzić, że Tymek żuje wszystko co wpadnie w jego ręce/dziąsła. Fakt, nie mogę się z tym kłócić. Jednak zauważam zasadniczą różnicę w sposobie żucia. Przypadkowe książeczki o zwierzątkach/pieluchy/kocyki/zabawki/szczoteczka do zębów/oparcie krzesła/moje ramię/mój podbródek/mój policzek/jego skarpetki/Marcina dłoń/reszta świata to jest takie żucie nonszalanckie. Żucie w stylu „Ok, nie mam nic ciekawszego akurat do roboty, mogę trochę pożuć”. Dobra, oprócz jego własnych skarpetek, na ich widok jest naprawdę dziki. Ci najbardziej wytrwali w złośliwości stwierdzą, że być może żółto – czerwony jakby szatan bez jednego oka co ciekawe wyglądającego lepiej niż drugie istniejące oko przywabiły go do tej książki. Które dziecko by się nie zaciekawiło? Może, może, też mnie bawi ta okładka, jednak kolorystyka kwalifikuje tylko do standardowego żucia. Szatan z jednym okiem również. Ale ten Świetlicki! Proszę Państwa! Co to było za żucie! Szalony błysk w oku, koordynacja wszystkich czterech kończyn (co nie jest łatwe na tym etapie rozwoju i na tym etapie pulchności) i do tego mnóstwo dźwięków. Bardzo zaangażowanie brzmiących. Cóż mogę rzec? Brawo Synu, rodzice są z Ciebie bardzo dumni:*