Bo nie trzeba. Żeby była jasność: nie ma to być przytyk dla nikogo. Dla nas samych część z tych rzeczy NAPRAWDĘ okazała się zaskakująca. Resztę niby wiedzieliśmy, ale na 100% przekonani nie byliśmy. Jednak naprawdę okazuje się, że dom nie musi mieć 200 m2, nawet 100 m2 i nie musi mieć tych światełek dookoła. Nawet lepiej, żeby nie miał, jest wtedy ciemno i widać gwiazdy. Nie trzeba co miesiąc zmieniać butów, ciuchów, telefonów (tu Mąż miał z pewnością na myśli "kupować". Bo on zmienia ubrania co miesiąc, a nawet częściej. Nie oszukujmy się, niewiele częściej, ale jednak). Nie trzeba.
Nie trzeba więcej wydawać,
nie trzeba więcej konsumować,
nie trzeba więcej wydobywać,
nie trzeba więcej wycinać,
nie trzeba zaludniać,
nie trzeba zaludniać,
nie trzeba poprawiać PKB,
nie trzeba czynić ziemi poddanej.
Można przecież powoli,
można przecież używane,
można jedne przez kilka lat, aż się nie zużyją
nie chińskie, nie wietnamskie,
nie plastikowe a drewniane,
nie jednorazowe a szklane,
nie UHT a prosto od krowy, obok ze wsi,
nie przetworzone a surowe i świeże.
Można się cieszyć z małych. Z tego, że wczoraj obok w lesie odezwał się dzięciołek i w tym roku koło domu już widzieliśmy pięć gatunków dzięciołów. Z tego, że pod kupą gałęzi gnieździł się trznadel i udało mu się wyprowadzić młode. Że odkryliśmy nie znane dotąd gniazdo bociana czarnego. Z tego, że we własnoręcznie wykopanym stawku żaby moczarowe złożyły skrzek. Z tego, że wykiełkowały już tulipany, które sadziliśmy jesienią zeszłego roku. Z tego, że udało się przekopać kolejny kawałek ogródka i wysiać groch. Z tego, że mała śliwka, którą posadziliśmy, zakwitła i utrzymała pięć owoców, choć wydawało nam się to niemożliwe (sprostowanie od Żony: ja od początku wiedziałam, że utrzyma i nawet się o to założyliśmy i nawet wygrałam! Ha!). Że zakisiliśmy kapustę, cukinię, patisony, rzepę, brukiew i pomidory, choć ta pierwsza okupiona krwią podczas szatkowania.
Jest tyle detali. Zapach ziemi wczesną wiosną, dymu ogródkowego ogniska, głos lotek dzięcioła przelatującego nad głową, szelest liści przerzucanych przez kosa, smak pierwszych truskawek, roszponki, brukwi, jarmużu, czarnej rzepy, jagody kamczackiej, derenia czy aronii. Ból w plecach po całym dniu pielenia ogródka. Jej uśmiech jak przynoszę rano do łóżka jajko na miękko, tak jak lubi.
Można się z nich cieszyć, można przeżywać, można zachwycać. I nie ważne czy wierzymy, że to dzieło Stworzenia czy przyjmujemy, że Przypadku, można podziwiać. Trzeba tylko zwolnić, a czasem wręcz zatrzymać się, pochylić, położyć w trawie, błocie, ubrudzić ręce, zmoknąć, przemarznąć, spalić ramiona i kark. Przeżyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz