Od początku wiedziałam, że nasz
Synek jest totipotencjalny. Oprócz tego, że jest śliczny i słodki, co jest
oczywistą funkcją dziecka, ma jeszcze dodatkowe atrybuty. Pierwsze pół roku
życia spędził u nas na rękach, tuląc się nieustannie, więc szybko odkryłam, że
jest niezastąpionym przenośnym grzejniczkiem. Bardzo poręczny, mięciutki,
weźmiesz wszędzie ze sobą, czy chcesz czy nie… Do tego zapobiega sennym
koszmarom! I to nie tylko dlatego, że po nocach śni mi się jego uśmiechnięta
buźka <3 ale również dlatego, że od roku co godzinę lub w porywach dwie
budzi mnie w nocy na mleczko, więc nic złego nie zdąży mi się przyśnić!
Kochany, od maleńkości taka troska o innych <3
Dość szybko okazało się, że Syn
posiada również opcję „jedzeniowe confetti, zasięg nieograniczony”. Wszystko
potrafi rozdrobnić paszczą/ łapkami/ uderzaniem pokarmem w blat krzesełka, a
potem fantazyjnie rozrzucić. Panie! Jaki on ma zasięg! Na początku pod
krzesełkiem rozkładałam pieluszkę, ale szybko zrezygnowałam. Powinnam nosić ze
sobą prześcieradło, może by wystarczyło…
I to jeszcze nie koniec! Tak,
tak, pewnie zastanawiacie się „Jak to ?! Czy może być jeszcze piękniej?!”.
Może. Jeśli zastanawiacie się czy w Waszym domu są jakieś wady konstrukcyjne, niedoróbki,
niedociągnięcia, coś jest za słabo przybite, przykręcone lub przyklejone,
proszę bardzo! Wpuszczamy tam Synka, a on jak po sznurku biegnie do tej właśnie
szafki, w której właśnie wczoraj rok temu mieliście przykręcić zawiasy, bo
drzwiczki odpadają. Albo do tego kawałka listwy podłogowej, którą kopnęliście
przypadkowo zeszłej zimy, ale jak się dociśnie to nie widać, że odpadła. Dla
Was nie widać, ON WIDZI WSZYSTKO. W całym pięknie wyremontowanym pokoju, w
najdalszym kącie znalazł się kawałek pianki uszczelniającej lub wełny wystający
spod tynku? Synek Radar już tam biegnie poskrobać sobie paluszkiem. A potem
zjeść to, co wyskrobał. Bardzo szybko zmobilizowało to Męża to skończenia
framugi przy drzwiach wejściowych.
A jeśli zrobiliście właśnie
gruntowne porządki, wszystko lśni i pachnie, zastanawiacie się czy może
dzisiejszego obiadu nie jeść prosto z podłogi, bo tak czystko i pięknie, serce
rośnie i szkicujecie węglem na kremowej tekturce swój portret z dopiskiem
„Gospodyni roku” odciśniętym pieczątką z ziemniaka, to zaręczam, że mojego
dziecka nie oślepi blask bijący od umytych okien i wypastowanych podłóg. Nie z
nim takie numery. W pięć sekund zlokalizuje ten jeden jedyny kłaczek kurzu,
który zawieruszył się przy nodze od stołu, a teraz znika w jego uśmiechniętej
paszczy ryjąc rysę głębokości Rowu Mariańskiego w Twojej zbroi Matki Idealnej.
Ma to praktyczne zastosowanie, bo jeśli zaginie nam jakiś naprawdę maleńki
przedmiot, mini śrubeczka czy mikro nakładka do owej śrubeczki, z nosem w
podłodze przeszukaliśmy wszystko, bez efektu, to wpuszczamy dziecko moje i
siup! Śrubeczka znaleziona. Trzeba tylko pilnować, żeby nie zdążył zeżreć, bo
po potem trzeba na sitku przecierać produkty przemiany materii, żeby ów detal znaleźć.
Ostatnio odkryta funkcja to
detektor odstających elementów. Skoro coś odstaje to znaczy, że można to
oderwać. Skoro można to znaczy, że należy. A należy za wszelką cenę, choćby
trzeba było skrobać i stękać pół godziny, a w ostateczności miauczeć w kierunku
Mamy lub Taty, żeby oderwali, bo się nie da, a przecież trzeba! Tyczy się to
zarówno kartonowych książeczek, naklejek, etykiet, uchwytu od drewnianego
garnuszka jak i uśmiechu Rzekotki Andrzejka, bo uśmiech jest wyszyty i na końcu
jest taka mała pętelka. Odstaje. Minimalnie. Tryb „Zlokalizuj i oderwij-
aktywny”. Andrzejek jeszcze się uśmiecha, ale naprawdę nie wiem ile czasu mu
zostało. Śmiej się, Andrzej śmiej! Póki masz czym.Andrzejek na zdjęciu nie ma oczków, bo jeszcze nie doszyte, nie dlatego, że Synek mu wyrwał...
I jedna z moich ulubionych:
ZABAWKOWY KRASZ TEST LEVEL HARD. Patrzę czasami na zdjęcia blogowych dzieci:
siedzi sobie takie dziecko w pastelowym wdzianku, przy swoim pastelowym
stoliczku na ślicznym pastelowym krzesełku. Nigdzie śladu wgniecionych brokułów,
wduszonego banana czy jabłka w panierce z piasku. Siedzi sobie pastelowy dzieć
i rysuje pastelowe zwierzątka kredkami. A potem czyta książeczkę. Bez odrywania
okładki. A potem gotuje na pastelowej zabawkowej kuchence. Bez prób stanięcia
na niej. I bez trzaskania drewnianym młotkiem w każdy element po kolei, aż
znajdzie ten jeden słabiej przyklejony, który odpadnie. Potem patrzę na mojego
Synka, który właśnie użył drewnianego sortera do klocków jako stołka, na który wlazł,
żeby zrzucić zabawki z górnej półki swojego regału i dochodzę do wniosku, że
zanudziłabym się z pastelowym dzieckiem na śmierć :D I ten sorter to koniecznie
musi stać częścią do wrzucania klocków ustawioną do góry, jak wiadomo jest to
najdelikatniejszy element, więc trzeba na nim stanąć. Dla dobra nauki. Bo jak
inaczej sprawdzić czy to jest naprawdę porządny sprzęt? Nie da się inaczej.
Przetestowanych mamy wiele zabawek. Plastik u nas się nie sprawdza. Na początku
chodziło tylko o moje względy estetyczne i zdrowotne. Potem okazało się, że to
był matczyny szósty zmysł. Mało który plastik wytrzyma krasz testy Synka. Każda
zabawka musi wytrzymać wielokrotne rzuty, stawanie na nich naszych słodkich 11
kilogramów, jeszcze trochę rzutów oraz regularne „naprawy” polegające na
zawziętym trzaskaniu drewnianym młotkiem lub dziadkiem do orzechów czy wałkiem
do ciasta. Wszystko z delikatniejszego plastiku zostało
rozbite/rozłożone/połamane :D Większość zabawek Synkowych jest z drewna, dają
radę, nic trwale nie zniszczył, choć wykrył wiele wad konstrukcyjnych.
Drewniany garnuszek miał przy uchwycie zdecydowanie za mało kleju, więc uchwyt
można było wyrwać. Tata naprawił, ale okazało się, że przy drugim uchwycie
również poskąpiono lepiszcza… czeka na naprawę… Sorter od cioci Agatki i wujka
Matiego również był w wersji „dla grzecznej dziewczynki” :D udało się oderwać
obręcz mocującą. Oraz dwa szczebelki. Na szczęście wystarczyło pół opakowania vikolu
i trzyma jak złoto. Drewniany bocian regularnie ma przerywane sznurki mocujące
skrzydła, więc szukamy coraz grubszych i mocniejszych. Możliwe, że rozwiązaniem
jest zrobienie większych dziurek i związanie skrzydeł linką stalową, względnie
plecionką na szczupaka. Piękny karnisz na zasłonki, który Mąż zrobił z
olchowych gałązek – poległ po 5 minutach krasz testów. Podobnie drewniana łyżka
do sałatki, taka łapka złożona z dwóch części. Obecnie mamy dwie łyżki złożone
z części pojedynczych, też spoko. Śliczny mini wałek, który Mąż mi kupił wieki
temu, składający się z rączki i części wałkującej został rozłożony, do teraz
nie wiem jak, i nie umiem go złożyć L
Może jak Synka zacznie bawić składanie rozłożonych rzeczy to mi naprawi <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz