czwartek, 9 lutego 2017

Zabawkowy krasz test.

Od początku wiedziałam, że nasz Synek jest totipotencjalny. Oprócz tego, że jest śliczny i słodki, co jest oczywistą funkcją dziecka, ma jeszcze dodatkowe atrybuty. Pierwsze pół roku życia spędził u nas na rękach, tuląc się nieustannie, więc szybko odkryłam, że jest niezastąpionym przenośnym grzejniczkiem. Bardzo poręczny, mięciutki, weźmiesz wszędzie ze sobą, czy chcesz czy nie… Do tego zapobiega sennym koszmarom! I to nie tylko dlatego, że po nocach śni mi się jego uśmiechnięta buźka <3 ale również dlatego, że od roku co godzinę lub w porywach dwie budzi mnie w nocy na mleczko, więc nic złego nie zdąży mi się przyśnić! Kochany, od maleńkości taka troska o innych <3
Dość szybko okazało się, że Syn posiada również opcję „jedzeniowe confetti, zasięg nieograniczony”. Wszystko potrafi rozdrobnić paszczą/ łapkami/ uderzaniem pokarmem w blat krzesełka, a potem fantazyjnie rozrzucić. Panie! Jaki on ma zasięg! Na początku pod krzesełkiem rozkładałam pieluszkę, ale szybko zrezygnowałam. Powinnam nosić ze sobą prześcieradło, może by wystarczyło…
I to jeszcze nie koniec! Tak, tak, pewnie zastanawiacie się „Jak to ?! Czy może być jeszcze piękniej?!”. Może. Jeśli zastanawiacie się czy w Waszym domu są jakieś wady konstrukcyjne, niedoróbki, niedociągnięcia, coś jest za słabo przybite, przykręcone lub przyklejone, proszę bardzo! Wpuszczamy tam Synka, a on jak po sznurku biegnie do tej właśnie szafki, w której właśnie wczoraj rok temu mieliście przykręcić zawiasy, bo drzwiczki odpadają. Albo do tego kawałka listwy podłogowej, którą kopnęliście przypadkowo zeszłej zimy, ale jak się dociśnie to nie widać, że odpadła. Dla Was nie widać, ON WIDZI WSZYSTKO. W całym pięknie wyremontowanym pokoju, w najdalszym kącie znalazł się kawałek pianki uszczelniającej lub wełny wystający spod tynku? Synek Radar już tam biegnie poskrobać sobie paluszkiem. A potem zjeść to, co wyskrobał. Bardzo szybko zmobilizowało to Męża to skończenia framugi przy drzwiach wejściowych.
A jeśli zrobiliście właśnie gruntowne porządki, wszystko lśni i pachnie, zastanawiacie się czy może dzisiejszego obiadu nie jeść prosto z podłogi, bo tak czystko i pięknie, serce rośnie i szkicujecie węglem na kremowej tekturce swój portret z dopiskiem „Gospodyni roku” odciśniętym pieczątką z ziemniaka, to zaręczam, że mojego dziecka nie oślepi blask bijący od umytych okien i wypastowanych podłóg. Nie z nim takie numery. W pięć sekund zlokalizuje ten jeden jedyny kłaczek kurzu, który zawieruszył się przy nodze od stołu, a teraz znika w jego uśmiechniętej paszczy ryjąc rysę głębokości Rowu Mariańskiego w Twojej zbroi Matki Idealnej. Ma to praktyczne zastosowanie, bo jeśli zaginie nam jakiś naprawdę maleńki przedmiot, mini śrubeczka czy mikro nakładka do owej śrubeczki, z nosem w podłodze przeszukaliśmy wszystko, bez efektu, to wpuszczamy dziecko moje i siup! Śrubeczka znaleziona. Trzeba tylko pilnować, żeby nie zdążył zeżreć, bo po potem trzeba na sitku przecierać produkty przemiany materii, żeby ów detal znaleźć.
Ostatnio odkryta funkcja to detektor odstających elementów. Skoro coś odstaje to znaczy, że można to oderwać. Skoro można to znaczy, że należy. A należy za wszelką cenę, choćby trzeba było skrobać i stękać pół godziny, a w ostateczności miauczeć w kierunku Mamy lub Taty, żeby oderwali, bo się nie da, a przecież trzeba! Tyczy się to zarówno kartonowych książeczek, naklejek, etykiet, uchwytu od drewnianego garnuszka jak i uśmiechu Rzekotki Andrzejka, bo uśmiech jest wyszyty i na końcu jest taka mała pętelka. Odstaje. Minimalnie. Tryb „Zlokalizuj i oderwij- aktywny”. Andrzejek jeszcze się uśmiecha, ale naprawdę nie wiem ile czasu mu zostało. Śmiej się, Andrzej śmiej! Póki masz czym.Andrzejek na zdjęciu nie ma oczków, bo jeszcze nie doszyte, nie dlatego, że Synek mu wyrwał...


I jedna z moich ulubionych: ZABAWKOWY KRASZ TEST LEVEL HARD. Patrzę czasami na zdjęcia blogowych dzieci: siedzi sobie takie dziecko w pastelowym wdzianku, przy swoim pastelowym stoliczku na ślicznym pastelowym krzesełku. Nigdzie śladu wgniecionych brokułów, wduszonego banana czy jabłka w panierce z piasku. Siedzi sobie pastelowy dzieć i rysuje pastelowe zwierzątka kredkami. A potem czyta książeczkę. Bez odrywania okładki. A potem gotuje na pastelowej zabawkowej kuchence. Bez prób stanięcia na niej. I bez trzaskania drewnianym młotkiem w każdy element po kolei, aż znajdzie ten jeden słabiej przyklejony, który odpadnie. Potem patrzę na mojego Synka, który właśnie użył drewnianego sortera do klocków jako stołka, na który wlazł, żeby zrzucić zabawki z górnej półki swojego regału i dochodzę do wniosku, że zanudziłabym się z pastelowym dzieckiem na śmierć :D I ten sorter to koniecznie musi stać częścią do wrzucania klocków ustawioną do góry, jak wiadomo jest to najdelikatniejszy element, więc trzeba na nim stanąć. Dla dobra nauki. Bo jak inaczej sprawdzić czy to jest naprawdę porządny sprzęt? Nie da się inaczej. Przetestowanych mamy wiele zabawek. Plastik u nas się nie sprawdza. Na początku chodziło tylko o moje względy estetyczne i zdrowotne. Potem okazało się, że to był matczyny szósty zmysł. Mało który plastik wytrzyma krasz testy Synka. Każda zabawka musi wytrzymać wielokrotne rzuty, stawanie na nich naszych słodkich 11 kilogramów, jeszcze trochę rzutów oraz regularne „naprawy” polegające na zawziętym trzaskaniu drewnianym młotkiem lub dziadkiem do orzechów czy wałkiem do ciasta. Wszystko z delikatniejszego plastiku zostało rozbite/rozłożone/połamane :D Większość zabawek Synkowych jest z drewna, dają radę, nic trwale nie zniszczył, choć wykrył wiele wad konstrukcyjnych. Drewniany garnuszek miał przy uchwycie zdecydowanie za mało kleju, więc uchwyt można było wyrwać. Tata naprawił, ale okazało się, że przy drugim uchwycie również poskąpiono lepiszcza… czeka na naprawę… Sorter od cioci Agatki i wujka Matiego również był w wersji „dla grzecznej dziewczynki” :D udało się oderwać obręcz mocującą. Oraz dwa szczebelki. Na szczęście wystarczyło pół opakowania vikolu i trzyma jak złoto. Drewniany bocian regularnie ma przerywane sznurki mocujące skrzydła, więc szukamy coraz grubszych i mocniejszych. Możliwe, że rozwiązaniem jest zrobienie większych dziurek i związanie skrzydeł linką stalową, względnie plecionką na szczupaka. Piękny karnisz na zasłonki, który Mąż zrobił z olchowych gałązek – poległ po 5 minutach krasz testów. Podobnie drewniana łyżka do sałatki, taka łapka złożona z dwóch części. Obecnie mamy dwie łyżki złożone z części pojedynczych, też spoko. Śliczny mini wałek, który Mąż mi kupił wieki temu, składający się z rączki i części wałkującej został rozłożony, do teraz nie wiem jak, i nie umiem go złożyć L Może jak Synka zacznie bawić składanie rozłożonych rzeczy to mi naprawi <3